Dni mijały szybko. Koniec października przeszedł płynnie w
coraz chłodniejszy listopad. Gnani nauką uczniowie spędzali czas w swoich
Pokojach Wspólnych lub bibliotece.
Lily Evans i Robert McKinnon siedzieli przy jednym z
małych drewnianych stolików w bibliotece, pochyleni ku sobie. Rozmawiali
szeptem przeglądając przy tym liczne pergaminy pokrywające okrągły blat, co
jakiś czas zapisując coś na jednym z nich.
- W
przyszłym tygodniu po wtorkowej kolacji niech wartę mają Puchoni.
- Szósty
rocznik?
- Może
być. Dajmy im jeszcze kogoś z piątej.
- Okej,
zapisuję.
Tkwili tu już tak
od dwóch godzin, a mieli za sobą dopiero połowę spraw, które musieli omówić.
Obydwoje byli bardzo zmęczeni - nauka,
odwiedzanie Marlene, która leżała w śpiączce od dwóch tygodni, dodatkowe
śledztwa dla Dumbledore’a, które i tak nic nie dały i jeszcze obowiązki
prefekta naczelnego. Przerastało to ich, ale zaciskali zęby i nie poddawali
się.
- Lily!
Rob!
Owa dwójka podniosła głowy. Zobaczyli
Dorcas pokonującą dzielący ich dystans niczym tor przeszkód. W końcu zziajana
dotarła do ich stolika.
- Co jest,
Dor? – zapytała Lily.
Brunetka wzięła kilka głębokich, nierównych oddechów i
wysapała:
-
Marlene… się… obudziła…
-
Nareszcie! – powiedziała z ulgą rudowłosa.
Robert natychmiast się uśmiechnął.
Zaczęli szybko zbierać swoje rzeczy nie dbając o to, czy się pogniotą. Możliwie
najszybciej opuścili bibliotekę, ignorując wściekłe spojrzenie pani Pince, nie
tolerującej hałasów w swojej oazie. Wybiegli na korytarz.
- A
chłopaki? Wiedzą? – zapytał Robert.
Od czasu wypadku zakumplował się z
Huncwotami i spędzał z nimi dużo czasu. Oczywiście, nie mianowali go jednym z
nich, ale wiedzieli, że mogą na nim polegać oraz, że jest świetnym człowiekiem.
Często też dopełniał tą czwórkę, zastępując Petera, który coraz częściej znikał
w niewyjaśnionych okolicznościach. Było to wszystko skutkiem tego, iż gdy tylko
mógł nie odchodził od łóżka Leny i nikt go w sumie od niego nie odciągał, bo
rozumieli, że Krukon coś do niej czuje, i nie jest to zwykła przyjaźń.
- Remus,
który ze mną przy niej siedział, poszedł ich poszukać – oznajmiła Dorcas,
przyspieszając kroku.
Do Skrzydła Szpitalnego dotarli w kilka
minut. Przed wejściem uspokoili swoje nierówne od szybkiego tempa marszu
oddechy. W końcu Lily pchnęła mocno drzwi od sali.
Nad łóżkiem Leny stała pani Pomfrey.
Poprawiała białą kołdrę, sprawiając, że twarz dziewczyny zasłoniła swoim ciałem
i przybyli goście jej nie widzieli. W sumie, to i dobrze, gdyż po policzkach
blondynki spłynęło kilka łez, które szybko otarła dłonią.
- Musisz
teraz dużo odpoczywać – oznajmiła pielęgniarka i odwróciła się, by wrócić do
swojego pokoju. Dopiero wtedy zauważyła przed chwilą przybyłą trójkę.
- Jeszcze
Was teraz tu brakowało! – oburzyła się. Spojrzała jednak na nich i powiedziała
już łagodniejszym tonem:
- Macie półgodziny
i ani minuty więcej – doskonale wiedziała, że i tak musiałaby to powiedzieć,
więc nie miało sensu uprzednie użeranie się z nimi.
-
Dziękujemy – rzuciła w jej stronę Lily, dopadając w tym samym czasie łóżka
przyjaciółki.
- Lily…
-
Marlene! Jak my się martwiłyśmy!
Lily chwyciła jej dłoń, jednak nie za
mocno – nie chciała, by Lenę coś bolało.
- Cześć.
Do jej łóżka dotarł w końcu Robert.
Wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie, jednak na jego twarzy
błądziło zakłopotanie i speszenie.
- Robert?
– Marlene była tak zdziwiona, że aż spróbowała się podnieść. Po nieudanej
próbie, syknęła z bólu i opadła na poduszkę. Odwróciła wzrok, cała
zarumieniona.
- Czyś ty
zwariowała?! Leż! – krzyknęła Dorcas.
- Dorcas
– szepnęła Lena i spojrzała w stronę przyjaciółki rozczulonym wzrokiem.
Spokojną sterylną atmosferę Skrzydła
Szpitalnego przerwał łomot otwieranych drzwi.
- Już tu
jesteście?! Merlinie, jak ona się czuje?!
Zaaferowany
Syriusz szedł na przedzie Huncwotów. Zaraz za nim był Remus razem z Glizdogonem
i na końcu James. Cała czwórka stanęła po wolnej stronie łóżka. Marlene omiotła
ich zdezorientowanym wzrokiem.
- A wy co
tutaj robicie? – zapytała słabym głosem.
- No jak
to co? Przynieśliśmy ci coś do jedzenia! – odpowiedział jej James z łobuzerskim
uśmiechem na ustach. – Wstąpiliśmy do kuchni i wzięliśmy dla ciebie parę
smakołyków. Żaby czekoladowe, paszteciki dyniowe, butelkę soku dyniowego,
Fasolki Wszystkich Smaków, eklerki, pieguski… Uhh, chyba się trochę zgniotły!
Przy wymienianiu każdej z rzeczy
wyjmował ją z torby na małą półkę nocną. Gdy skończył, jedzenie ledwo się na
niej mieściło.
-
Dziękuję, ale ja przez miesiąc tego nie zjem! – zaśmiała się słabo Lena.
- Czyli,
że mogę sobie wziąć kilka eklerków? – zapytał łakomo Peter.
Wszyscy się zaśmiali. Sam Glizdogon
uśmiechnął się delikatnie, ale nie wiadomo było, czy z samego siebie, czy na
to, że może się poczęstować smakołykiem.
Nastała cisza, przerywana odgłosem
przeżuwanego przez Petera jedzenia. Mieli jej tyle do powiedzenia! Nikt jednak
nie wiedział od czego zacząć. W między czasie każdy usadowił się wygodnie.
- Hmm…
Czuję, że dużo mnie ominęło – szepnęła Marlene, spoglądając dyskretnie na
Roberta.
- Oj tak.
Chyba musimy zacząć od tego czy… czy coś pamiętasz – odrzekła jej cicho Dorcas,
umykając wzrokiem gdzieś w bok. Widać było, że czuła wyrzuty sumienia – gdyby
przecież nie poszła do tej przeklętej toalety to w ogóle by ich tu nie było.
Lena zamknęła oczy.
- Nie, nic
nie pamiętam. Oprócz kroków i tego, że obróciłam się w stronę, z której
dochodziły. A potem poczułam jak… jak trafia mnie zaklęcie. Straciłam
przytomność… - dziewczyna prawie szeptała, a w jej głosie można było odczuć
wielki ból. Lily mocniej ścisnęła jej rękę, którą nadal trzymała. – Co
wydarzyło się potem?
I Lily znów opowiedziała o wizycie u
dyrektora, ich rozmowie, Zakonie Feniksa, śledztwie na własną rękę i dołączeniu
do ich grona Roberta. Wszyscy słuchali w ciszy, aż dziewczyna nie skończy
mówić.
- Chce
tam dołączyć. Do Zakonu Feniksa. Jak najszybciej się da – powiedziała szybko
Lena, zaraz po tym jak wysłuchała całej relacji przyjaciółki.
- Na
razie możemy działać tylko w szkole. Niestety – Syriusz westchnął.
- Myślę,
że Dumbledore postępuje słusznie nie dopuszczając nas jeszcze do Zakonu - rzekł Remus – W końcu, aby walczyć z
Voldemortem musimy umieć wszystko to, czego się uczymy w Hogwarcie. Byłoby to
lekkomyślne z jego strony, gdyby dopuścił tam niewykwalifikowanych w pełni
czarodziejów.
- Jak
zawsze za dużo myślisz i to niestety w dobrym kierunku, Remusie – odezwał się
James – Wiesz jednak, że my z Łapą długo nie wysiedzimy na lekcjach wiedząc, że
gdzieś poza murami tej szkoły członkowie Zakonu świetnie się bawią walcząc ze
Śmierciożercami. Ba!, nawet może z samym Voldemortem!
-
Świetnie się bawią? – Lily popatrzyła na niego mrużąc oczy i prychając jak rozjuszona
kotka. – No niebyła bym taka pewna. Pojedynki z takimi ludźmi nie należą raczej
do ulubionych rozrywek czarodziejów.
- Och,
Lily! Nie bierz wszystkiego tak na poważnie, kotku! – na twarzy Jamesa pojawił
się szeroki uśmiech, a jego dłoń powędrowała do włosów, by je potargać.
- Jak się
nie zamkniesz to rzucę w ciebie upiorogackiem – warknęła Lily.
Nigdy, by się do tego nie przyznała,
lecz gdy wypowiadał słowo „kotku” to przez głowę przemknęło jej, iż to słowo
wydobywające się z jego ust skierowane do niej brzmi naprawdę cudownie. Gorsze
jest jednak to, że przy tym poczuła miłe łaskotanie w okolicach brzucha. Jakby
to były… motylki. Szybko się jednak zreflektowała przed samą sobą, zakrywając
to złością, choć w pełni udawaną.
Nie była głupia i nie umiała już dłużej
przed sobą ukrywać, że takie sytuacje pojawiają się coraz częściej. Od czasu
tej nieszczęsnej wizyty w dormitorium Huncwotów, kiedy to zobaczyła Jamesa bez
koszulki, próbowała unikać z nim kontaktu, jeśli nie był on na warunkach czysto
przyjacielskich. Musiała się przyznać jednak do klęski, bo przyłapywała się na
tym, że często zerka na chłopaka oraz tego, iż pojawia się on w jej myślach
zdecydowanie za często – gdy zasypia, budzi się, je śniadanie w jego
towarzystwie, czy też nie. Najgorsze były chyba te jego oczy, piękne
prześladujące ją orzechowe oczy. Wiedziała co to oznacza, jednak bała się tego
do czego ją doprowadzi…
- Czyli
widzę, że wszystko jest po staremu – uśmiechnęła się Marlene.
Lily spojrzała na nią z błądzącym
uśmiechem na ustach. Już miała coś powiedzieć, kiedy do sali wkroczyła pani
Pomfrey.
- Na
Merlina! Więcej was nie mogło tu przyjść?! – spojrzała na nich gniewnie, jednak
oni odpowiedzieli jej szerokimi uśmiechami. – Pół godziny minęło już dziesięć
minut temu, więc żegnam państwa! Panna Darksoft musi teraz dużo odpoczywać i…
Urwała swój monolog, zdziwiona, widząc,
że goście jej pacjentki podnoszą się bez dyskusji z krzeseł i żegnają się z
Gryfonką. Zawsze musiała wyganiać odwiedzających, czasami wręcz grożąc
wysłaniem do profesora Dumbledore’a, a tu proszę…
Tylko jeden chłopak, wysoki brunet z
godłem Ravenclawu na szacie podszedł do niej.
- Proszę
pani, czy mógłbym zostać jeszcze chwilę? Bardzo proszę, tylko kilka minut.
Spojrzał na nią błagalnie. Lata
doświadczenia w tej pracy nauczyły ją, że tak patrzą się tylko zakochani,
proszący by pozostać przy swojej drugiej połówce jeszcze chwilę. Westchnęła.
- Dobrze,
masz piętnaście minut, a potem do dormitorium!
-
Oczywiście, dziękuję bardzo – uśmiechnął się.
Z lekkim uśmiechem na ustach wróciła do
swojego gabinetu.
W tym czasie Gryfoni pożegnali się z
przyjaciółką i kierowali się ku wyjściu. Lily, tuż przy drzwiach spojrzała na
łóżko Marlene oraz na siedzącego przy nim Roberta. Intuicja, właściwie
niezawodna, podpowiadała jej, że będzie z nich piękna para. Z uśmiechem na
ustach zamknęła za sobą wrota do szkolnego szpitala.
- Dobrze,
że chociaż on wynagrodzi jej ten nieszczęsny wypadek.
Czekał na nią James. Spojrzała w głąb
korytarza i zobaczyła oddalających się Remusa, Syriusza, Dorcas i Petera w
znacznie lepszych humorach niż zaledwie godzinę temu.
- Tak –
odpowiedziała i znów się uśmiechnęła – Od dawna potrzebowała kochającego ją
chłopaka przy swoim boku – dodała i ruszyła powoli. James zrównał z nią.
- Mam
nadzieje, że i my będziemy mogli jej to wynagrodzić łapiąc tych, którzy jej to
zrobili – westchnął James.
- Tylko to możemy dla niej zrobić…
Ich przyjaciele zniknęli im pola
widzenia, a Hogwart utonął w ciszy. Lily zerknęła na zegarek – właśnie
zaczynała się cisza nocna. Miała oznajmić to Jamesowi, gdy nagle zza rogu
korytarza wyszła brzydka, szarobura kotka. Pani Norris. Wlepiła w nich swe
ślepia i prychnęła wrogo.
- Na gacie
Merlina! Zaraz będzie tu Filch!
- Co
robimy? – zapytała spanikowana Lily. Jest prefektem naczelnym, nie może
pozwolić sobie na szlaban!
Chłopak zaczął grzebać w swojej torbie
i wyciągnął z niej w pośpiechu kawałek materiału. Była to peleryna-niewidka.
- Właź
pod nią! – polecił jej, a ona posłusznie podeszła do niego.
James nakrył ich w momencie, w którym
woźny pojawił się na tym samym korytarzu. Lily spojrzała na Gryfona, a on
przyłożył palec do ust w geście znaczącym to, że ma być cicho. Kiwnęła
potakująco głową.
- Ktoś tu
jest, kochana? – zaskrzeczał młody woźny. – Wydawało mi się, że kogoś słyszę.
Mmm, marny ich los kiedy ich złapię…
Rudowłosa znów spojrzała na Rogacza,
lecz ten tylko przewrócił oczami i uśmiechnął się. Najbardziej jednak martwiło
ją to, że Pani Norris nie odrywała od nich swoich kocich ślepi, jakby
wiedziała, że tam są.
- No cóż,
kochana, chodźmy stąd. Najwidoczniej udało im się uciec – odezwał się Filch i
poszedł w stronę, z której przyszedł.
Odczekali chwile, po czym pierwszy
odezwał się James:
- Bałaś
się?
Na jego twarzy gościł łobuzerski
uśmiech, a w oczach błyszczały wesołe iskierki. Lily dopiero wtedy poczuła jak
małą przestrzeń pod peleryną dzielą.
- Nie –
skłamała i zarumieniła się.
Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się
jeszcze szerzej, lecz nie skomentował. Miała wrażenie, że doskonale wie, iż
kłamała.
- Chodźmy
już do Wieży – rzuciła szybko i odwróciła wzrok.
Ruszyli, przykryci peleryną-niewidką.
Ich kroki dudniły do pustym korytarzu sprawiając, że postacie z portretów
rozglądały się zdezorientowane. Całą drogę przeszli w ciszy. Lily czuła między
nimi dziwne napięcie, zwłaszcza wtedy, gdy przez przypadek ich dłonie się
dotknęły. Wtedy znów poczuła ten prąd przechodzący po jej ciele. Najgorsze było
to, że w tym momencie dziewczynę naszła ochota, by pochwycić dłoń chłopaka w
rękę. Dotknąć go, cokolwiek…
Gdy dotarli do Wieży Gryffindoru James
ściągnął z nich pelerynę. Lily podeszła do portretu Grubej Damy.
- Migoczące diamenty – powiedziała.
Znudzona kobieta spojrzała na nią i
otworzyła wejście do Wieży. Prześlizgnęli się przez nie, wchodząc do Pokoju
Wspólnego Gryfonów. Zastali tam tylko swoich przyjaciół, rozłożonych na
miejscach przy kominku. Na stoliku obok nich piętrzyły się różne smakołyki i
butelki od piwa kremowego.
- No
proszę, proszę! Nasze gołąbki wreszcie dotarły do gniazdka! – zaśmiał się
Syriusz, a Dorcas siedząca obok niego z butelką w ręku, zachichotała.
-
Trafilibyśmy wcześniej, gdyby nie Filch – oznajmiła Lily, ignorując resztę jego
wypowiedzi. – Widzę, że świętujemy obudzenie się Marlene? – zaśmiała się i
usiadła koło Remusa. James przysiadł na oparciu kanapy tuż obok niej. Zerknęła
szybko na niego, lecz chłopak ją na tym przyłapał i uśmiechnął się do niej
szarmancko. Speszona odwróciła wzrok i sięgnęła po piwo kremowe.
- No, nie
wierzę! Pani Prefekt Naczelna skusiła się na piwo kremowe! – zarechotał Łapa.
Lily nie była pewna, czy nie dolał sobie do piwa czegoś mocniejszego.
- Zamknij
się, Black, bo pobudzisz całą Wieżę! – zwróciła mu uwagę.
- Chyba
mnie nie doceniasz, kochanie – cmoknął – Uważasz, że jestem na tyle głupi, żeby
nie rzucić na salon zaklęcia wyciszającego? – uśmiechnął się do niej
szarmancko, a pozostali wybuchnęli śmiechem.
- Jak nie
Potter, to może ty chcesz dostać upiorogackiem, Syriuszu? Hm? – zaśmiała się
rudowłosa. Brunet zaczął coś mamrotać pod nosem.
- A gdzie
Peter? – zapytał James, wkładając do buzi eklerka.
- Zniknął
gdzieś zaraz po tym jak wyszliśmy – poinformował go Remus, a uśmiech spełzł mu
z twarzy – Ostatnio coraz częściej gdzieś znika…
Potter ściągnął brwi, a na jego twarzy
pojawił się wyraz zmartwienia. W końcu przyjaciele, byli dla niego
najważniejsi.
Spać poszli po pierwszej w nocy. W
towarzystwie piwa kremowego i licznych słodkości wszelakie zmartwienia odeszły,
a ich miejsce zastąpił śmiech. Nie można powiedzieć, że tej nocy trafili do
swoich dormitorium bez problemów, bo duża ilość piwa kremowego (jak się później
okazało z dodatkiem Ognistej Whisky - mieszanka Syriusza) nieźle pomieszały im
w głowach. Jednak jakoś nawzajem pomogli sobie wejść na ostatnie piętro Wieży
Gryffindoru, i gdy tylko poczuli pod sobą miękkie materace swoich łóżek,
natychmiast zasnęli.
Mieli szczęście, że Remus miał jeszcze
na tyle rozsądku, by za pomocą różdżki posprzątać bałagan jaki zrobili w Pokoju
Wspólnym, który w tamtym momencie wyglądał jakby skończyła się w nim przed
chwilą wielka impreza. I chyba nikt by nie uwierzył – jeśli rano zobaczyłby ten
widok – że był to tylko wieczór przy herbatce.
# # #
FILMIK ZWIASTUJĄCY TO OPOWIADANIE:
(znajdziecie go w zakładce "O tej historii")
autor: J.
Przepraszam, za takie opóźnienie, ale niestety miałam karę na komputer. Ale i tak rozdziały będą pojawiały się teraz rzadziej niż normalnie - mam coraz mniej czasu na pisanie przez szkołę. Mam nadzieje, że mi wybaczycie :)
A co do filmiku to nie jest najlepszy, ale wzięła mnie wczoraj ochota na zrobienie no i... widzicie efekty!
JESTEM PIERWSZA <3
OdpowiedzUsuńŁadnie ładnie, rozdział nawet drugi. A myślałam, że pod tą peleryną to coś więcej będzie... ;)
I tak w ogóle, to mam już szablonik na bloga Blair, o! :3
byłoby więcej, gdyby nie to, iż mam już zaplanowane, że przedwczesnych wybryków nie będzie, jeśli chodzi o ich połączenie w pare ;3
Usuńjuhhhuu! już wchodzę i paczę! ^^
masz adresika: story-of-blair.blogspot.com :D
UsuńO, i mam jeszcze pytanko, w jakim programie zrobiłaś filmik? :)
OdpowiedzUsuńw Movie Makerze xD
Usuńlove-is-magic.bloog.pl zapraszam do komentowania.
OdpowiedzUsuńczytam, ale nie mogę komentować, bo nie mam konta :/
UsuńCudowne ; ** Czekam na ciąg dalszy ^^
OdpowiedzUsuńFilmik - super ^^
dziękuję :)
UsuńFilmik świetny. Jedyne co bym w nim zmieniła to Dorcas i Marlene. Wyglądają jak barbie xd
OdpowiedzUsuńRozdział fajny, szkoda, że krótki. Już się wciągam na dobre i patrze - a tu koniec :c
krótki? ma chyba z 5 stroin w Wordzie! :D
Usuńhttp://love-is-magic.bloog.pl/ jest już 5 rozdział zapraszam do komentowania.
OdpowiedzUsuńod nie dawna jestem na twoim blogu i zaczełam czytać twoje opowiadanie i klikajac w spisie treśc rozdział 10 wychodzi mi 9. Coś źle jest z moim komputerem czy tam u cb coś jest źle?
OdpowiedzUsuń