niedziela, 28 października 2012

Rozdział 9: "Prawdziwi Huncwoci"

- I co o tym myślicie?
Syriusz właśnie skończył relacjonować Jamesowi i Peterowi zaistniałą półgodziny temu sytuację między nim, a Remusem. Nieobecni podczas niej Huncwoci nie mogli zrozumieć zachowania przyjaciela.
- Może ma napięcie przedmiesiączkowe? – James nie potrafił powstrzymać się od wypowiedzenia tej uwagi na głos. Cała trójka parsknęła śmiechem.
- A teraz na poważnie… Co robimy? – zapytał Syriusz, gdy się już uspokoili.
- Dobrze wiecie jaki jest Remus przed pełnią – odezwał się Peter, a przyjaciele spojrzeli na niego z niezrozumieniem w oczach. Zarumienił się z zakłopotania. Nawet wśród przyjaciół rzadko bywał w centrum zainteresowania – No… Staje się bardziej drażliwy, prawda?
- Tutaj akurat masz rację – przyznał Łapa – Więc jaki mamy plan?
- A jaki mamy mieć? Robimy to co podczas każdej pełni i tyle. Remus nas potrzebuje – powiedział dobitnie James, kończąc ich dyskusję.

# # #

Lily wpadła do pustego dormitorium. Jej pozostałe lokatorki najwidoczniej musiały gdzieś pójść. W sumie to dla niej nawet lepiej.
Rzuciła niedbale torbę pod drewniany sekretarzyk i usiadła na łóżku stojącym obok. Załamana schowała twarz w dłonie.
Czy teraz może czuć się w niebezpieczeństwie? Czy ma powiedzieć komuś o propozycji Severusa? Czy Voldemort naprawdę chce ją do swoich szeregów?
W głowie głębiło się jej pełno myśli, nie mogła nad nimi zapanować. Zdarzało się jej to dość rzadko, a nawet wcale… Ale kto na jej miejscu umiałby zapanować nad własnym umysłem? Jedyne o czym marzyła to, to żeby usunąć i już się nie budzić, przespać tą całą wojnę, która już niedługo się rozpocznie, a właściwie już rozpoczęła. Teraz nawet nie mogła napisać do rodziców, bo bała się, tak samo jak oni, że sowa zwróci zbytnią uwagę. Poza tym chyba nastawili się na to, że w tym okresie przylot tego ptaka do ich domu będzie zwiastował same złe wiadomości, a Lily nie chciała ich bez potrzeby martwić.
W końcu, na Merlina!, jest dorosła! Musi sama o siebie zadbać, zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo, przy okazji dając je swojej rodzinie. Mimo, że ukończyła już siedemnaście lat to teraz nie marzyła o niczym innym jak o tym, by cofnąć się w czasie o przynajmniej do trzeciego roku w tej szkole. Wtedy wszystko było takie łatwe…
Czym ona się przejmuje? W końcu jest w Hogwarcie, a tu jest Dumbledore… Nic jej się nie stanie, jest na razie bezpieczna. Nie warto się martwić… Ani nikogo innego. Na razie nie powie nikomu, inni dosyć mają swoich problemów. Musi sobie z tym sama poradzić.
Z tej całej plątaniny myśli na pierwszy plan wybijała się jedna, pewna na sto procent – gdy tylko skończy Hogwart będzie jedną z tych, którzy przyczynią się do upadku Czarnego Pana.
W tej chwili na kolana wskoczyła jej Mordka, kotka Lily. Spojrzała na swoją właścicielkę swoimi bursztynowymi oczami. Dziewczyna westchnęła i pogłaskała ją od ciepło brązowego łebka po białą plamkę na końcu ogonka. Podniosła ją i położyła się na łóżku, kładąc swojego futrzaka obok siebie tak, że patrzyła jej prosto w oczy. To ją od zawsze uspokajało.
- Jakie ty masz szczęście, że jesteś kotem…

# # #

Trójka Huncwotów skradała się teraz korytarzami zamku. Ukryci byli pod peleryną-niewidką, która teraz ledwo mieściła wyrośniętych Gryfonów pod sobą. Syriusz trzymał w ręku Mapę Huncwotów oświetlając ja różdżką.
- Filch jest w Izbie Pamięci – poinformował ich.
- Czyli droga wolna! – ucieszył się Peter.
Weszli właśnie do ciemnej Sali Wejściowej. Nie było tam nikogo oprócz nich.
- Czekajcie! –syknął Syriusz zatrzymując się nagle i sprawiając, że peleryna-niewidka prawie się z nich zsunęła – Po pierwsze zaraz będzie tu grupa Ślizgonów, a po drugie pani Pomfrey jest już prawie przy wejściu do zamku!
- Dopiero teraz mi to mówisz? – szepnął głośno James, denerwując się.
- Skupiałem się na Filch’u! – warknął na niego Łapa.
W tej chwili do Sali Wejściowej wkroczyła pani Pomfrey i rozejrzała się, zatrzymując wzrok na trzech chłopcach. Huncwoci ucichli i ostrożnie przemieścili się pod najbliższą ścianę. Wstrzymali oddechy i czekali cierpliwie aż pielęgniarka skręci w korytarz prowadzący do Skrzydła Szpitalnego. Po tym jak to zrobiła Gryfoni wsłuchiwali się jeszcze w jej cichnące kroki. Zdenerwowany i trzęsący Peter wypuścił głośno powietrze.
Nie zdążyli zrobić jednak nic więcej, gdyż z lochów wyszła duża grupa Ślizgonów, w której skład wchodzili Amycus Carrow, Adam Avery, Bartemiusz Crouch, Vicenty Mulcibier, Severus Snape i Regulus Black. Wyglądali jakby chcieli się gdzieś przedostać nie będąc przy tym zauważonym – Avery, Mulciber i Snape mieli wyciągnięte różdżki.
Na widok Regulusa twarz Syriusza stężała, a oczy ogarnęła szaleńcza wściekłość. Ręką sięgał już po różdżkę. James widząc to położył mu dłoń na ramieniu i pokręcił głową na znak sprzeczności.
- Nie teraz! – powiedział bezgłośnie Rogacz.
Syriusz zamknął oczy, a dłonie zacisnął w pięści. Poczekali aż ostatni ze Ślizgonów opuści Salę Wejściową, po czym bez słowa wyszli przed zamek. Ogarnął ich chłód i ciemność nocy.
- Cholerny gówniarz! – warknął Łapa dając upust jedynie cząstce swojej wściekłości. Doskonale jednak wiedział, że będzie mógł się jej pozbyć do końca pod postacią psa.
- Pieprzony idealny synulek tyle samo wartej matki! Są warci mniej niż stado górskich trolli… – syknął.
- Syriusz, dosyć! – przerwał mu James – To w końcu twoja rodzina! Przecież to nie twoja wina, że są jacy są…
Łapa zatrzymał się w miejscu, zdejmując z nich pelerynę, która opadła na ziemię.
- James, ja nie mam rodziny. Nie mam jej odkąd odszedłem z domu, pamiętasz? Wydziedziczyli mnie! Wydziedziczyli własnego syna! Chociaż już nawet nie o to chodzi… Oni zrobili z Regulusa Śmierciożerce, skazali go na śmierć albo dożywocie w Azkabanie. Czy to są dobrzy rodzice?
Takie chwile w życiu Syriusza Blacka jak ta, można policzyć na palcach jednej ręki. Momenty, w których wydawał się zupełnie bezsilny, a z jego oczu znikały wiecznie panujące tam wesołe iskierki, za to one same robiły się mroczne i smutne, jak u reszty jego rodziny. To właśnie w chwilach, gdy się nie uśmiechał stawał się do nich najbardziej podobny.
James spojrzał na niego jak na prawdziwego brata.
- Ale masz nas. Pamiętaj o tym – uśmiechnął się blado.
- Dokładnie – pisnął Glizdogon.  
Łapa odwzajemnił uśmiech.
- Chodźmy, bo przecież Luniak zwariuje tam bez nas! – Syriusz próbował rozładować sytuację.
Podniósł pelerynę i dla bezpieczeństwa narzucił na ich trójkę. Ciasno pod nią ściśnięci podeszli do Wierzby Bijącej.
- Glizdek, twoja kolej – powiedział z szerokim uśmiechem James.
Peter trząsł się teraz delikatnie, zapewne ze zdenerwowania – w końcu zaraz miał spotkać się z krwiożerczą bestią, w którą zmieniał się jego przyjaciel. Zamknął oczy i próbował się skupić.
Minęło kilka sekund, a w miejscu Petera leżał szczur. Podbiegł on szybko do drzewa, wbiegł na nie, a po chwili zniknął między ruszającymi się nerwowo gałęziami. Po chwili Wierzba zamarła.
Syriusz i James ruszyli szybko w stronę ciemnego tajnego przejścia i wcisnęli się. James zostawił tu pelerynę niewidkę. Następnie zaczęli się czołgać w głąb niskiego tunelu. Obok nich przebiegł szczur.
Po kilkunastu minutach tunel zaczął robić się coraz wyższy, aż w końcu James i Syriusz stanęli na prostych nogach. Pierwsze co usłyszeli to wściekły warkot dochodzący z głębi domu, na którego progu właśnie stali – Wrzeszczącej Chaty.
- No to na razie! – powiedział tylko z szerokim uśmiechem Syriusz i nim minęła chwila na jego miejscu stał wyrośnięty czarny pies. James poszedł w jego ślady i zamiast czarnowłosego Gryfona stał tam jeleń. Zaraz po przemianie zauważył też Petera w postaci szczura, siedzącego na łbie Wąchacza.
I takim sposobem, trzej Huncwoci – Łapa, Rogacz i Glizdogon – ruszyli w stronę, z której dochodził ich warkot Lunatyka, by spędzić kolejną noc pełną wrażeń pod postacią zwierząt.

# # #

Nagle drzwi od dormitorium otworzone zostały z hukiem, budząc Lily ze snu. Zasnęła, rozmyślając o wydarzeniach minionego popołudnia. Kątem oka zauważyła, że na zewnątrz jest już ciemno – musiało być późno…
Do środka weszła Dorcas. Miała przerażoną, bladą twarz.
- Co się… - zaczęła zdziwiona Lily. Przeczuwała, że coś się stało.
- Był atak – wychrypiała cicho Dor – Marlene…

### 

cześć! 
dzisiaj na szybko :) jest rozdział, bez piosenek... chyba jednak z tego zrezygnuje! 
taki tam zwyczajny jest! nic się nie dzieje i jest dość krótki, ale będzie jeszcze jedna część (następny rozdział) z rozgrywających się teraz wydarzeń. 
mam nadzieje, że wam się podoba! :*
Wasza J. 

ZAPRASZAM NA:


~śnieg, śnieg wszędzie!~

6 komentarzy:

  1. Czemu taki krótki? Wiem, pewnie Julia szykuje w niespodziance stumilowy kolejny rozdział!
    Nie skupiłaś się tym razem tylko na Lily i Jamesie. Team Huncwoci! <1234567890

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taa, powiedzmy!
      no musiałam zrobić coś z pełnią *-* :)

      Usuń
  2. Zapraszam na mojego bloga: love-is-magic.bloog.pl
    jest już 2 rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trafiłam tutaj przez przypadek i dziś spędziłam pół dnia na czytaniu Tego bloga. <3
    Osobiście kocham historię Lily i Jamesa Twoje rozdziały szalenie poprawiły mi dzisiejszy humor. ♥
    Jesteś genialna. ♥ Szlifuj dalej swoje pióro, bardzo miło się czyta i co najważniejsze: nie mogę się doczekać następnej notki!
    Pozdrawiam,
    P.

    PS
    Nie rezygnuj z piosenek! To nadaje charakteru!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że ci się podoba :)
      a co do piosenek - trudno jest znaleźć odpowiednie do każdego rozdziału, ale postaram się, aby były tu jak najczęściej. powyższy rozdział nie jest górnych lotów ze względu na bark czasu i pośpiech z mojej strony (chciałam, aby rozdział pojawił się jeszcze w weekend), więc i piosenek zabrakło.
      Pozdrawiam,
      J.

      Usuń
  4. Skomentujesz 2 rozdział na love-is-magic.bloog.pl ?

    OdpowiedzUsuń