Droga Lily!
U nas
wszystko w jak najlepszym porządku. Nie musisz się martwić, choć doskonale Cię
rozumiemy- sami przestraszyliśmy się tym atakiem. W wiadomościach podali
informację, że zrobili to jacyś niebezpieczni mordercy, jednak widzieliśmy
przez okno, że to byli czarodzieje.
Tak, to działo
się na naszej ulicy. Wtargnęli tu jako czarne smugi dymu... Oni potrafią pod tą postacią latać!
Jak nam kazałaś, nie wychodziliśmy z domu i ukryliśmy się w
piwnicy. Dziękuje Bogu za to, że Petunia wyjechała już na studia i nie musiała
w tym uczestniczyć.
Z mamą
serdecznie Cię pozdrawiamy i jeszcze raz dziękujemy. Nie wracaj do domu na
Święta, w Hogwarcie jesteś bezpieczniejsza. Nie przysyłaj też dużo sów, to na
pewno zwraca uwagę. Pamiętaj, że Cię kochamy i szaleńczo tęsknimy.
Całujemy,
rodzice.
Lily po raz dwudziesty czytała ten
list. Znała jego treść na pamięć. Trzymała go w ręce i mimo, iż trafił do niej
jako sztywny pergamin zawinięty w rulonik, to teraz był tak wymięty, że stał
się całkowicie prosty i wiotki.
Czekała na tą odpowiedź trzy dni.
Trzy najdłuższe dni w jej życiu. Tak bardzo się zamartwiała, że nie pamięta z
tych kilku dób nic. Tak, jakby ktoś wymazał je z jej pamięci. Oczywiście, inni
zwrócili na to uwagę – musiało się stać coś naprawdę strasznego, skoro Lily
Evans nie zgłaszała się do odpowiedzi i nie robiła żadnych notatek z lekcji. Uwagi
innych nie trafiały do niej. Dopiero podczas kolejnego wieczora spędzanego na
bezmyślnym patrzeniu się w ścianę i dochodzenia do wniosku, że to naprawdę
koniec, że oni nie żyją, usłyszała ciche pukanie w szybę. Tak dobrze je znała!
Tak na nie wyczekiwała! Podczas śniadania patrzyła tęsknie na każdą sowę
wlatującą do Wielkiej Sali podczas posiłku. Mijała ją jedna, druga, trzecia… Jak nie ta, to inna!, próbowała
przekonać siebie w myślach. Nic nie jadła, nic nie piła. Nie rozmawiała z nikim,
czasami tylko odpowiedziała szeptem, ale ograniczało się to do maksymalnie
trzech słów. I nagle pojawiła się sowa Pottera z listem do niej! Jeszcze nigdy
nie ucieszyła się na widok tego ptaka, niezależnie jaką odpowiedź przyniosła –
tą dobrą, czy może tą złą.
Przyjaciele patrzyli na nią z
niepokojem. Pytali się, czy nie chce pogadać, czy wszystko jest dobrze, czy
czegoś przypadkiem nie potrzebuje. Doceniała ich starania, jednak w tej chwili
ich towarzystwo było uporczywe. Właściwie całe te trzy dni spędziła zupełnie
SAMA. Jedyne tak samotne i ciche dni w jej życiu. Wszystko robiła automatycznie
– wstawała, szła na wczesne śniadanie, na którym i tak nic nie jadła, kierowała
się pod salę, w której miała lekcje. Na zajęciach patrzyła ślepo w ławkę,
próbując odsunąć od siebie obraz jej rodziców padających bezwładnie na ziemie w
świetle jaskrawo zielonego światła odbierającego im życie. Po skończeniu lekcji
szła do biblioteki, odrabiała lekcję, a następnie wracała do pustego
dormitorium, by się pouczyć. Resztę posiłków sobie odpuszczała, bo i tak nic by
nie zjadła. Gdy jej przyjaciółki wracały do ich sypialni ona już albo spała,
albo wprowadzała się w stan nijakiej tępoty, czyli nie myślała o niczym,
oddzielając się od świata zewnętrznego. Nawet nie wiedziała, że tak można.
Dorcas i Marlene codziennie wieczorem patrzyły tylko ze smutkiem, troską i
współczuciem w oczach na zasunięte kotary w kolorze ciemnej czerwieni,
domyślając się, że Lily nie chce ich nawet widzieć. W dormitorium nie
rozmawiały, wymieniały się jedynie pełnymi zrozumienia spojrzeniami. To były ich
najcichsze godziny.
Dopiero podczas tych trzech dni
uświadomiła sobie jak ważni są dla niej jej rodzice. Co by zrobiła, gdyby ich
zabrakło? Przecież oni są od zawsze, nie mogą tak po prostu umrzeć. To zbyt
banalne…
Jedyną osobą cierpiącą prawie
równie mocno jak Lily, był James. Nie mógł patrzeć jak jego miłość zachowuje
się podobnie do chodzącego trupa. Jego serce rozdzierało się na mikroskopijne
cząsteczki, gdy spotykał pusty wzrok dziewczyny. Nawet piękny, zielony kolor
jej tęczówek stał się wyblakły, wręcz mętny.
On również mało się odzywał. Z
jego oczu zniknęły radosne iskierki. Jeszcze częściej patrzył na rudowłosą
zastanawiając się jak jej pomóc, co dla niej zrobić. W końcu nie wiedział nawet
co wprawiło ją w taki stan. Raz spytał się Marlene, lecz ta powiedziała tylko,
że to sprawy rodzinne. Stwierdził dlatego, że wycofując się gdzieś w cień zrobi
jej największą przysługę.
Jak bardzo się mylił! Lily nie
przyznała się do tego, nawet przed samą sobą, ale uporczywie łaknęła silnego
ramienia, które ją obejmie, czułego pocałunku w czoło, klatki piersiowej, która
utrzyma jej głowę pełną zmartwień, pachnącego mężczyzną ciepłego swetra, który
będzie mogła włożyć na swój, gdy będzie jej zimno rozkoszując się jego zapachem,
koszuli, w którą wsiąkną tłumione przez jej oczy łzy. Po prostu potrzebowała
mężczyzny. Jednak nie myślała o tym teraz…
Wtedy, po tym dwudziestym
przeczytaniu tego listu napisanego ciepłą dłonią jej taty poczuła ulgę. Tak
niesamowitą jak nigdy. W jednej chwili stała się tak lekka! Wielka gula w
gardle zniknęła, w sercu coś się odblokowało, a z oczu pociekły łzy.
Oni żyją, nic im nie jest, chodziło jej po głowie, żyją, są cali i zdrowi! Ścisnęła mocno trzymany w ręce kawałek
papieru. Był on jak antidotum na jej problem; odtrutka na truciznę, która
sprawiała, że po ciężkiej chorobie wraca do życia.
To były trzy najgorsze i
najdłuższe dni w jej życiu. Miała nadzieje, że już nigdy nie wrócą. Czuła się tak,
jakby od przeczytania tego cholernego artykułu w Proroku minęła wieczność.
Setki lat, tysiące godzin, miliony minut, miliardy sekund. A jednak opłacało
się czekać na te kilka zdań, na ten jeden list.
Chciała spojrzeć na niego jeszcze
raz, jeszcze raz go przeczytać, ale nie była w stanie zobaczyć nic oprócz łez
przysłaniających jej widok na dormitorium. Nie chciała nawet ich ocierać. Były
jak eliksir leczący rany. Sprawiały, że te siedemdziesiąt dwie godziny
odchodziły w dal, że obojętność na świat, ból, otępienie i pustka wypływały z
niej, a ich miejsce zajmowały normalne uczucia. Lilyanne Evans wracała do
normalności.
Nagle, drzwi ich sypialni
otworzyły się cicho i powoli, jakby osoba stojąca za nimi chciała być
bezszelestna i niewidzialna. W końcu do pokoju weszły dwie jej najlepsze
przyjaciółki.
Spojrzały na Lily i nie wiedziały
co zrobić. Obawiały się najgorszego.
Doskoczyły do łóżka dziewczyny i
usiadły po jej obu bokach przytulając ją mocno.
- Już, cicho Lily – Dorcas
gładziła ją po włosach.
- Co się stało? – wyszeptała cicho
Marlene, ściskając mocno jej rękę.
Rudowłosa nie mogła wydusić z
siebie ani jednego słowa. Zamiast coś mówić po prostu podała dziewczynie
ściskany w prawej dłoni list. Lena przeczytała go cicho, a z każdym słowem
ciężar w jej sercu znikał coraz wyraźniej. Dochodząc do końca, mimowolnie na
jej twarzy zawitał uśmiech, którego brakowało tam od trzech dni. Milcząc,
podała zwitek papieru Dorcas. Jej reakcja była identyczna.
- No widzisz, Lily! Mówiłyśmy ci,
że nic im nie jest! – wykrzyknęła zadowolona Dor.
- Są twardzi, tak samo jak ty. Nie
dadzą zabić się jakimś głupkowatym Śmierciożercom – dodała Marlene.
- Chociaż w sumie to byłoby
śmieszne, gdyby twoja mama powaliła jednego z nich uderzeniem z wałka do ciasta
lub z patelni w łeb, a tata pociąłby ich na kawałeczki kosiarką – zamyśliła się
brunetka, wyobrażając sobie tą scenę. Wiedziała co to kosiarka, bo uczęszczała
na mugoloznastwo.
Wszystkie trzy wybuchnęły głośnym
śmiechem, który był jak najpiękniejsza melodia pieszcząca uszy.
- Dziękuje wam – odezwała się
Lily, a raczej wychrypiała – I chciałam przeprosić. Przeze mnie, przez te trzy
dni, nie miałyście życia.
- Och, przestań! Nasze życie nie
ma bez ciebie sensu, a wiadomo, że rodzina to rodzina i ona jest tu
najważniejsza! – podniosła głos Marlene, przytulając mocno przyjaciółkę
ocierającą łzy.
- Dokładnie! – przytaknęła jej
Dorcas – Poza tym nie masz za co dziękować. W końcu jesteśmy przyjaciółkami!
Padły sobie w objęcia, tym samym
tracąc równowagę i tworząc przedziwną ludzką kanapkę. Dorcas wylądowała na
dole, Lily była na niej, a na samym szczycie, niczym wisienka na torcie, leżała
Lena. Wywołało to u nich kolejną falę niepohamowanego śmiechu. Narobiły przy okazji dużo hałasu, bo kufer Lily zamknął się z hukiem, tak samo jak drzwi trzasnęły o framugę przy pomocy przeciągu wytworzonego dzięki otwartemu na oścież oknu.
Po chwili usłyszały huk
otwieranych drzwi. Przestały się śmiać, jednak nadal miały szerokie uśmiechy na
ustach. Nie zmieniając pozycji spojrzały się w tamtą stronę.
Widok, który napotkały w drzwiach
trochę je przeraził, ale sprawił, że nie mogły się powstrzymać od kolejnej
salwy śmiechu. Otóż w wejściu do żeńskiego dormitorium dziewcząt z klasy
siódmej, w Wieży Godryka Gryffindora, stała czwórka chłopców. Byli to nie kto
inni jak Huncwoci. Nie byłoby w tym nic dziwnego - już w piątej klasie dziewczęta przekonały się,
że oni bez problemu dostają się do ich sypialni, co normalnie było niewykonalne
dla mężczyzn – gdyby na ich przedzie nie stał Remus z wyciągniętą różdżką, rozglądający
się dookoła uważnie, jakby zaraz z szafy miał wyskoczyć sam Voldemort, a za nim
nie stali James, Syriusz oraz Peter z identycznymi minami. Ten obrazek był tak
komiczny, że nie dało się nie parsknąć śmiechem. Chłopcy widząc trzy dziewczyny
w takiej sytuacji wyglądali na lekko zdezorientowanych. Jak na zawołanie
opuścili bezwładnie różdżki i wszyscy skierowali się do łóżka Dorcas,
znajdującego się po lewej stronie łoża Lily, by usiąść na nim koło siebie ze
zdziwionymi minami. Przyjaciółki znowu się zaśmiały.
- Co to ma być?! – wyjąkał
Syriusz.
Gryfonki spojrzały na niego
zdziwione.
- A czego się spodziewaliście? –
zapytała Marlene.
- Hmm, no nie wiem! W Pokoju
Wspólnym było słychać wasze krzyki i jakieś dziwne odgłosy oraz huki! Zaniepokoiliśmy się
i przyszliśmy was uratować! W końcu ostatnio było u was dość cicho … –
odpowiedział chłopak, zmieszany.
- Och, jesteście tacy opiekuńczy i
dobrzy! Jak rycerze na białych koniach! – odezwała się Lily, po czym
zachichotała.
Huncwoci spojrzeli najpierw na
siebie, a potem na nią.
- Czyli… czyli wszystko już
dobrze? – mruknął Peter.
- Jak sami widzicie! –
odpowiedziała wesoła Dorcas. – Och, zejdźcie ze mnie, wy tłuste hipogryfy! –
jęknęła do swoich przyjaciółek, uśmiechając się.
- Jak mnie nazwałaś?! – oburzyła
się Marlene.
- I mnie?! – dołączyła do niej Lily.
Zrozumiały się bez słów – oby dwie
podniosły się i złapały za poduszki. Równocześnie uderzyły leżącą pod nimi dziewczynę.
- Ty opasła ośmiornico! – wydarła
się Lily ze śmiechem.
- Osz wy! Wredne jędze! – krzyknęła
Dor i przywołała różdżką swoją poduszkę.
I tak rozpoczęła się Wielka Wojna Na
Poduszki. Pierze latało wszędzie, a razem z nim po dormitorium roznosił się
śmiech trzech młodych kobiet, zachowujących się w tej chwili jak małe dzieci.
A chłopcy… Oni siedzieli tylko
tam, gdzie wcześniej i przyglądali się tej zajadłej bitwie. Równocześnie
westchnęli.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet –
powiedział Remus.
- Ja też – odpowiedzieli chórem
pozostali i nadal patrzyli się bezradnie na dziewczyny.
###
Kolejne wrześniowe dni stawały się coraz zimniejsze.
Słońce jednak nie dawało za wygraną i uporczywie próbowało ogrzać swoimi
promieniami uczniów Hogwartu wędrujących po błoniach.
Była sobota, a raczej sobotnie popołudnie. Hogwartczycy
przechadzali się po pięknych terenach zamku, spacerując koło jeziora lub
siedząc na jego brzegu pod licznymi drzewami, karmiąc przy tym wielką
ośmiornicę tostami zabranymi z lunchu.
Niektórzy studenci nie wylegiwali się jednak błogo na trawie po
to, by zostać popieszczonym po twarzy delikatnymi promykami słońca oraz lekkimi
powiewami wiatru. Większość z tych osób stało właśnie na boisku do Quiddticha z
miotłami w rękach. Jednym z nich był James Potter, kapitan
gryfońskiej drużyny, który właśnie robił do niej nabór nowych zawodników.
Jednym słowem, pogoda była IDEALNA do zrobienia
sprawdzianów. Szatyn omiótł wzrokiem przybyłych Gryfonów. Były tutaj osoby
przeróżne – od podekscytowanych pierwszoroczniaków, przez młodszych jak i
starszych uczniów, po tłum chichoczących dziewczyn wzdychających do niego.
Niektóre patrzyły tęsknie i na Syriusza, który stał z resztą pozostałej części
drużyny za swoim kapitanem i opierał się znudzony o miotłę, czekając na moment, w której będzie
mógł jej dosiąść. Na widok tych ostatnich James westchnął tylko. Wiedział, że
dzisiejszy dzień nie będzie należał do najłatwiejszych i udanych.
- Witam wszystkich! – zaczął, uśmiechając się szarmańsko.
Nie ubiegło jego uwadze to, że kilku dziewczyną zaparło to dech w piersiach.
Schlebiło mu to, ale miał już dość takiego przedstawienia po sześciu latach. Z
trudem powstrzymał bezradne westchnienie
– Jak wiecie jestem
kapitanem drużyny Gryffindoru i dzisiaj zrobię nabór do drużyny. Mam jednak
małą prośbę – osoby, które nie umieją latać na miotle – tu spojrzał na
pierwszoroczniaków – lub te, które nie mają pojęcia co to quidditch albo są tu
z innych powodów niż gra – jego wzrok powędrował na rozchichotane dziewczęta –
niech opuszczą stadion. TERAZ.
Pierwszoklasiści z zawiedzionymi minami skierowali się w
stronę trybunów, a w ich ślady poszły nadal śmiejące się cicho dziewczęta
spoglądające na chłopaka maślanymi oczami. Kilka z nich pomachało jeszcze do
Łapy i poszły usiąść.
Gdy w końcu zostały te osoby, które chciały być w
drużynie, odezwał się do nich:
- Naszej drużynie potrzebni są trzej nowi gracze – dwóch
ścigających i pałkarz, gdyż cała trójka, w tym niezawodny Frank Longbottom
grający na pozycji pałkarza, skończyli Hogwart. – poinformował ich - A teraz
ludzie starający się o pozycję ścigającego oraz Syriusz i nasz obrońca David,
na miotły!
Wszyscy wzbili się w powietrze. James wyrzucił w powietrze
kafla, a Syriusz zręcznie go złapał i przerzucał sobie z ręki do ręki. W końcu
sam kapitan wzbił się w powietrze czując tą błogą lekkość, jak zresztą za
każdym razem, gdy dosiada miotły.
Podleciał do swojego najlepszego kumpla i odebrał mu
kafla. Podobierał kandydatów w pary i rozpoczął grę.
Każdemu dokładnie się przyglądał. Widać było, którym
osobom na tym zależy. W końcu, po tym jak wszyscy chętni już zagrali, zabrał
się za pałkarzy.
Po dobrych dwóch godzinach treningu już wiedział jak ma
wyglądać jego drużyna idealna. Zwołał ich na ziemię, schował piłki do specjalnego kufra i
przemówił:
- Wszyscy byliście świetni, jednak mamy tylko trzy wolne miejsca. I zajmą je, jako ścigający Taylor Smith – wysoki, pryszczaty brunet z czwartego roku wyszedł z grupki - oraz Ann Jackson – piękna blondynka z szóstego roku zrobiła krok w przód – Pałkarzem zostaje Alexander Carles.
- Wszyscy byliście świetni, jednak mamy tylko trzy wolne miejsca. I zajmą je, jako ścigający Taylor Smith – wysoki, pryszczaty brunet z czwartego roku wyszedł z grupki - oraz Ann Jackson – piękna blondynka z szóstego roku zrobiła krok w przód – Pałkarzem zostaje Alexander Carles.
Ostatni dołączył do nowo wybranych ścigających. Na ich
twarzach malowały się wielkie uśmiechy. Reszta kandydatów zmarkotniała.
- Dziękuję, to już wszystko! A drużynę zapraszam do szatni
– powiedział tylko i ruszył do wymienionego miejsca.
- Jesteście wspaniali i od dzisiaj to wy tworzycie drużynę
Gryfonów. Jeśli identycznie będziecie grać na meczach, będę prze szczęśliwy, bo
Puchar będzie nasz – oznajmił z szerokim uśmiechem, gdy tylko znaleźli się w
małym pomieszczeniu. Oni tylko uśmiechnęli się, dumni i w pełni zadowoleni z
siebie.
- Pierwszy trening odbędzie się w poniedziałek –
poinformował ich – Do tego czasu znajdźcie sobie odpowiednie dla siebie szaty w
pralni szkoły. Domowe skrzaty na pewno będą miały coś na was. A teraz jeszcze
raz bardzo dziękuje wam za świetną grę i liczę na to, że okażecie się jeszcze
lepsi. Do zobaczenia po weekendzie! – pożegnał się.
Wszyscy, oprócz Syriusza i Jamesa
ruszyli do wyjścia.
-
Chłopaki, co powiecie na piwo kremowe? David skąbinuje z kuchni i uczcimy nowy
skład … - zaproponował Taylor przed samym wyjściem.
- Jasne,
zaraz do was dojdziemy – odpowiedział Potter wesoło. Zaczekali aż chłopak
zniknie z pola widzenia. Niemal natychmiast po zamknięciu drzwi, James opadł na
ławkę, mając ochotę tylko na to, żeby położyć się w ciepłym łóżku.
- Widzę,
że kapitan zmęczony – zaśmiał się Syriusz.
- Jak
widać – mruknął chłopak – Ale chociaż drużynę mamy świetną.
- Nie
zaprzeczę, doskonale współpracuje mi się z Taylorem i Ann – odpowiedział,
zdejmując z siebie strój do gry.
James z jękiem podniósł się z ławki i poszedł w ślady
przyjaciela.
- Jutro Hogsmeade. Zamierzasz zaprosić Lily? – zapytał
Syriusz, po chwili ciszy.
- Nie wiem, i tak mi pewnie odmówi – odparł, smutniejąc
trochę – Tak myślałem, że na razie dam jej z takim czymś spokój. W końcu i tak
na nią to nie działa, a może… Jak pokaże jej, że wydoroślałem, to w końcu umówi
się ze mną. Teraz postawię na „koleżeńskie” zbliżenie się. I tak ulegnie mojemu
urokowi i będziemy żyli długo i szczęśliwie. RAZEM – skończył, uśmiechając się
szeroko. W końcu nie dopuszczał do siebie innej myśli.
- Nie wierzę w to, co słyszę – Black popatrzył na niego
udając zdziwienie – James Potter chce wydorośleć! I nie zarywać do Lily Evans!
No, stary, zobaczymy ile wytrzymasz – podpuszczał go Łapa.
- A co, nie wierzysz we mnie? – spytał rozbawiony James,
wciągając na siebie biały mugolski t-shirt doskonale opinający jego mięśnie.
- Nie wierzę w twoją silną wolę, przyjacielu – odparł
brunet, uśmiechając się łobuzersko.
- Wierz, czy nie, ale jeszcze do Nowego Roku Lily Evans będzie moją dziewczyną – odparł pewnie Potter.
- Trzymam cię za słowo, Rogaczu – jego przyjaciel, już w
pełni ubrany, podszedł i klepnął go w plecy – Ale na razie chodź, bo nie mam
zamiaru stracić okazji do napicia się jakiegoś mocnego trunku. Kto wie, może
uda mi się zdobyć u skrzatów Ognistą… – rozmarzył się.
James zasznurował tylko buty i
ruszyli ramię w ramię do zamku, gdzie czekało na nich kilka butelek, doskonale
rozgrzewającego oraz wprowadzającego w świetny humor, piwa kremowego.
###
witajcie, Hogwartczycy!
jak szkoła? u mnie dobrze, chociaż już pierwszy tydzień w gimnazjum dał mi z tłuczka w łeb ;D sprawdziany diagnostyczne, nowe przedmioty, itp... ech, szkoda, że w tym roku nie pojechałam do Hogwartu! :P
na początek chciałam przeprosić za krótkie opóźnienie w dodaniu rozdziału. jak piszę, nie miałam czasu. po drugie, przepraszam was za jakość tekstu. nie jest ona wybitna, a fabuła jest trochę inaczej napisana niż miałam to w planach. cóż, ten rozdział pisałam po nocach, więc mam nadzieje, że mi wybaczycie. kolejny już jest w drodze ;>
dziękuję za wszystkie komentarze i słowa krytyki :* jesteście boscy :)
co do samej treści rozdziału... pierwsza część poświęcona Lily nawet mi się podoba. myślałam nad tym, aby jej reakcją na list była żądza mordu, ale stwierdziłam, że to Lily Evans - ma za dobre serce na coś takiego. z listu jestem najmniej zadowolona :< nie wiedziałam jak go napisać. a co do części z treningiem, to jest taka sobie, bo w Hogwarcie nie przyglądam się często treningom, wolę poczytać kolejny romans w Pokoju Wspólnym :D
i chyba już ostatnia rzecz - chciałam was zaprosić na mojego facebook'owego funpage'a, którego głównym tematem jest ten blog :D link znajdziecie w kolumnie po prawej stronie bloga, pod nagłówkiem. mam nadzieje, że przybędzie tam lajków ;) na fp informuje o rozdziałach oraz posunięciach w pisaniu kolejnej notki. myślę, że przypadnie wam to do gustu ! :D
następny rozdział dodam najprawdopodobniej albo już w połowie przyszłego tygodnia, ale wątpię, lub dopiero w przyszły weekend. jutro nie będę miała czasu na pisanie, bo cały dzień spędzam na Święcie Chorągwi z moją drużyną harcerską :) ale mam nadzieje, że rajd na powietrzu doda mi sił i nowych pomysłów :D
w każdym razie, życzę wam miłego weekendu :* pamiętajcie, nie szalejcie za bardzo w Hogsmeade ;D i jeszcze raz przepraszam za jakość notki ;) tak samo jak z wszelkie błędy.
~ J.
- Jeste, pierwsza ?! Hah. Rozdział jak zwykle niesamowity, czekam na więcej. Zapraszam do mnie, ponieważ ja również mam nowy rozdział !
OdpowiedzUsuńdziękuję :> a u ciebie już bylam, rozdział również świetny :)
UsuńRozdział jest wspanialy ;* A co do czasu to sama wiem ze po imprezach harcerskich ludzie są padnieci ;) Milej zabawy i czekam z niecierpliwowscia na nowy rozdzial! :D
OdpowiedzUsuńdziękuję :) och, z moją drużyną zawsze jest świetnie, ale potem padam na twarz :D
UsuńNie narzekaj, jest dobrze :D
OdpowiedzUsuńA jakoś nawet czuję się zmuszona by Ciebie osobiście przeprosić, bo nowy rozdział miał być w czwartek. Ale niestety, moja nowa pani od chemi mnie tak w środe zdemotywowała, że mi się wszystkiego odechciało.
Głupia szkoła, ja rozumiem, że jestem w trzeciej klasie, ale niektórzy nauczyciele nie rozumieją że nie jesteśmy maturzystami :D
cieszę się, że ci się podoba :D
Usuńoch, spokojnie :D rozumiem i nie pośpieszam - pisz go kiedy będziesz miała czas, ale żeby był genialny, jak zawsze u ciebie :D :*
o tak, szkoła jest głupia :D znaczy, ta mugolska xd Hogwarcie, przybywam! :P
Rozdział genialny!
OdpowiedzUsuńdziękuję :>
UsuńHej, dzięki za miły komentarz na moim blogu ;D. Oczywiście, kiedy tylko dowiedziałam się, że Ty także prowadzisz bloga o Huncwotach, bez zastanowienia weszłam na Twojego bloga ^.^
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, w jaki sposób opisałaś bohaterów. Bardzo ciekawie to wymyśliłaś ;). A co do rozdziałów, są zajebiste! ;D. Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób przedstawiasz relacje Huncwoci-Dziewczyny. Niby czasem się kłócą, ale jednak udaje im się dogadać ;).
Oczywiście, chciałabym być informowana o nn, a ja sama dodaję Cię do linków ;].
Pozdrawiam!
[przekleta-prawda][skra-zycia]
och, bardzo mi miło :> ja już dodaję cię do linków i oczywiście będę cię informować :) sama będę śledziła twoje kroki i posunięcia na przekleta-prawda :*
Usuńzhr, czy zhp? :3
OdpowiedzUsuńZHP :3
UsuńUfffffff.. Cieszę się, że nie uśmierciłaś rodziców Lily ;) listem się nie przejmuj, jak dla mnie wyszedł bardzo spontanicznie, jakby rzeczywiście senior Evans pisał go szybko żeby córka się nie martwiła ;) czyżby Święto w Pabianicach? ;]
OdpowiedzUsuńoch, no to dobrze ;>
Usuńoch, oczywiście ! :D też należysz do harcerstwa w p-ce? :D
należę ale w krainie mlekiem i dżemem płynącej, czyli w Łowiczu ;) moje zuchy i znajomi byli w na Starcie w Pabianicach, ja niestety nie mogłam się pojawić ;)
Usuńoch, to szkoda, bo było na prawdę super zorganizowane :>
UsuńNo słyszałam ;) dzieciaki są bardzo zadowolone ;) balony z helem ;D
UsuńSię nie podpisałam ;D wyżej Aleksandra ;)
OdpowiedzUsuń